Praktycznie każdy temat żywo dyskutowany w sferze publicznej ma szansę stać się osią sporu politycznego. Konflikt pomiędzy wyznawcami rozbieżnych ideologii może rozbijać się o tak pozornie błahe kwestie, jak porządek obrad w sejmie, albo – o tak fundamentalne, jak zmiany klimatyczne i związana z tym nieuchronna zagłada planety.
W Ameryce stosunek do produkcji energii ze źródeł odnawialnych jest jedną z tych spraw, które mocno polaryzują obozy konkurujących ze sobą Demokratów i Republikanów. Zwolennicy teorii globalnego ocieplenia regularnie ścierają się w debatach ze stronnikami dalszej eksploatacji paliw kopalnych, których wpływ na środowisko bywa kwestionowany.
Choć uczestnicy tej polemiki mają swoje racje i argumenty, to ostatecznie jest w tym wszystkim coś, czego jednak nie da się zanegować. Coś tak bardzo obiektywnego, że trudno tu o głos sprzeciwu. Matematyka. Z liczbami trudno bowiem dyskutować. Dlatego odrzućmy na chwilę wszelkie dogmaty, twierdzenia i karkołomne hipotezy, a skupmy się wyłącznie na kwestiach finansowych.
Czy w obecnych realiach rynkowych inwestycja w fotowoltaikę ma prawo się zwrócić, a jeśli tak – jak okazała byłaby ta stopa zwrotu? Czy przeciętny Kowalski powinien w ogóle zaprzątać sobie głowę tematem „zielonej” energii, czy może lepiej zachować status quo, a swoje nieulokowane pieniądze zamrozić w ramach oszczędnościowej oferty bankowej? Pozwólmy Kowalskiemu zagłosować portfelem za najlepszym dla niego rozwiązaniem.
Jeszcze około półtora roku temu (koniec 2017), 69% Polaków deklarowało posiadanie oszczędności. Spośród tej grupy osób, 19% miało odłożoną równowartość co najmniej rocznej pensji. Przyjmijmy więc właśnie taki scenariusz, gdzie saldo naszego konta wynosi równe 25 tys. zł.
Pierwszą, najbardziej oczywistą formą oszczędzania jest wpłacenie ich na lokatę, która pozwoli naszym pieniądzom „pracować” i pomnażać majątek. Na rynku jest dostępnych kilka opcji, które różnią się przede wszystkim okresem unieruchomienia środków, górnym limitem wkładu finansowego oraz stopą procentową.
Bezpieczny jak w banku?
Wiele banków rezerwuje najlepiej oprocentowane lokaty wyłącznie dla nowych klientów. Takie produkty mogą być otwierane jednorazowo i na krótki okres czasu, po czym stają się dla klienta niedostępne. Na dziś, szczytem możliwości najbardziej szczodrych banków wydaje się być zwrot środków na poziomie 4% w skali roku na okres 3 miesięcy. Zysk netto po 3 miesiącach od wpłacenia naszych zaoszczędzonych 25 tys. zł na lokatę wyniesie 204,15 zł.
Straciwszy przywileje „nowego klienta”, będziemy kontynuować starania maksymalizacji zysku w oparciu o posiadaną kwotę bazową. Dalsze zamrożenie środków możliwe jest jednak na znacznie mniej preferencyjnych warunkach. Rozmaite oferty rozpoczynają się od ułamka procenta w skali roku i rzadko przekraczają 2%.
Znajdziemy i takie opcje, gdzie otrzymamy stałe oprocentowanie 2,7% w skali roku na okres 3 miesięcy… ale coś za coś. Taka promocja nie jest już kierowana do nowych klientów, ale dotyczy nowych… środków! Musimy więc zaakceptować dodatkowe warunki i wymagania, którymi bywa obwarowana tego typu najlepsza z możliwych w naszej sytuacji lokat.
Stąd należy teraz dbać, aby środki wpływały do banku w ściśle określonych terminach. Jeśli bank oblicza nasze saldo zaangażowania 20. dnia każdego miesiąca, wówczas preferencyjne oprocentowanie właściwe dla „nowych środków”, będzie obowiązywać wyłącznie te pieniądze, które trafią na konto po tej dacie. Utrzymanie lokaty na poziomie oprocentowania 2,7% przez kilka kolejnych, następujących po sobie 3-miesięcznych okresów kapitalizacji będzie nas kosztować nieco wysiłku, związanego z żonglerką środkami pomiędzy dwoma różnymi bankami i odpowiednim planowaniem terminarza wpłat i wypłat. Mimo wszystko może jednak warto?
Załóżmy więc, że przez kolejnych 9 miesięcy, gdy jednorazowe wabiki na nowych klientów już nas nie obejmują, trzymamy się ściśle rygoru dyktowanego dniami badania salda zaangażowania, a bank trwa przez cały ten czas ze swoją względnie atrakcyjną ofertą 2,7%. Trzy kwartały oszczędzania 25 tys. zł na lokacie przynoszą zysk netto na poziomie 413,43 zł.
W sumie przez rok zarobiliśmy 617,58 zł. Przypomnijmy, że to bardzo optymistyczna prognoza, oparta o jedne z najwyższych dostępnych na dziś wskaźników oprocentowania. Kwestie związane z procentem składanym zaniedbano dla większej przejrzystości obliczeń.
Narodowy Bank Polski założył na 2019 rok średni wzrost cen na poziomie około 2,5 proc. Po korekcie dyktowanej inflacją, w naszym portfelu po 12 miesiącach oszczędzania zostanie więc w sumie około 602 zł zysku. Odłożona na koncie suma 25. tys zł skurczy się zaś pod wpływem inflacji o 625 zł. Licząc per saldo, faktycznie zanotujemy więc stratę.
Zysk z instalacji fotowoltaicznej
Niezależnie od upodobań i przekonań, każdy z nas korzysta z prądu i płaci za ilość zużytej energii. Nie jest to zbytek, z którego można łatwo zrezygnować, albo przerzucić się na znacznie tańszy substytut. Ponieważ rachunek za prąd jest comiesięcznym sztywnym wydatkiem w gospodarstwie domowym i nie ma od niego realnej ucieczki, przyjmijmy że wszystko to, co łagodzi jego wymiar jest oszczędnością. Każda nie wydana złotówka na ten konieczny do życia w dzisiejszym świecie cel jest kwotą, która w istocie zasila kieszeń konsumenta.
Kwota ok. 25 tys. zł wystarczyłaby do sfinansowania instalacji fotowoltaicznej o mocy szczytowej 5.27 kW. Jeżeli znajdziemy się w grupie pierwszych 200 tys. osób aplikujących w ramach rządowego programu „Mój prąd”, otrzymamy 5 tys. zł dofinansowania. Koszt instalacji spada do 20 tys. zł.
W myśl przyjętej na początku 2019 roku ustawy, całość realnie poniesionego kosztu możemy odliczyć od podatku (maksymalnie do kwoty 53 tys. zł). Przy założeniu, że rozliczamy się według skali podatkowej przy stawce 18%, kwota którą oddamy fiskusowi zostanie zredukowana o 18% x 20 000 zł, czyli 3 600 zł. Są to środki, które w przeciwnym razie zostawilibyśmy w urzędzie skarbowym, a więc czysty zysk. Koszt inwestycji spadł właśnie do poziomu 16 400 zł.
Warto mieć też na względzie, że po przyjęciu procedowanego właśnie programu „Energia plus”, koszt ten spadnie jeszcze bardziej wskutek obniżenia stawki VAT na wszystkie inwestycje związane z fotowoltaiką prosumencką do 8%. Już dziś funkcjonują bankowe instrumenty kredytowe, które pozwalają rozłożyć koszt zakupu i montażu paneli na raty, gdzie wysokość zobowiązań będzie porównywalna z tradycyjnym rachunkiem za prąd. A co z kosztami energii, które od tej pory niemal całkowicie przestaną być dla nas problemem?
Zgodnie z danymi GUS za 2017, średnie miesięczne zużycie energii elektrycznej przez gospodarstwo domowe w Polsce to około 200 kWh. Średnia cena energii w Polsce to 0,55 zł za 1 kWh prądu. Tym samym, spodziewany rachunek wynosiłby ok. 110 zł. W ciągu roku jest to koszt 1320 zł.
To jednak tylko kwota netto obliczona w oparciu o średnie wskaźniki i nieuwzględniająca szeregu dodatkowych opłat, jakimi sprzedawcy prądu obciążają klientów. Jest bowiem opłata handlowa, jakościowa, przejściowa, abonamentowa, stała – lub zmienna sieciowa… A do tego VAT i akcyza. W badaniu sondażowym, firmy Kantar Millward Brown z 2018 roku znajdziemy informację, iż deklarowana przez Polaków kwota miesięcznego rachunku za prąd to 193 zł. W ciągu 12 miesięcy byłoby to 2 316 zł.
Zakup instalacji o mocy szczytowej 5.27 kW pozwoliłby pokryć 100% rocznego zapotrzebowania na energię w gospodarstwie domowym. Wyprodukowana ilość prądu w miesiącach letnich będzie w tym przypadku tak duża, że jej nadwyżka w zupełności wystarczy na zaopatrzenie domu w okresie zimowym. Gdyby chcieć odebrać tak pokaźną ilość energii z tradycyjnych źródeł, miesięczny rachunek za prąd opiewałby na 220 zł, co w skali roku urasta do kwoty 2 640 zł.
Jednakże, mając na dachu moduły fotowoltaiczne, w słoneczne dni za energię nie będziemy płacić nic. W te bardziej pochmurne – odbierzemy od operatora zdeponowaną przez nas uprzednio nadwyżkę prądu w ramach systemu opustów. Roczny zysk netto musimy pomniejszyć o 2,5% inflację i opłatę przesyłową rzędu 10 zł/msc. Finalnie wyniesie on 2 457 zł.
Obliczenia końcowe
W obu przedstawionych powyżej scenariuszach inwestujemy tę samą sumę pieniędzy – 25 tys. zł zamrażamy na koncie bankowym lub wymieniamy aktywa na wartościowe dobra materialne w postaci paneli słonecznych. Przy takich samych nakładach finansowych, w 2019 roku, po 12 miesiącach od rozpoczęcia inwestycji, realny zysk wyniesie:
W przypadku lokaty bankowej: nominalny przyrost salda o 602 zł, ale po uwzględnieniu inflacji kwoty bazowej – zysk wyniesie 0.
W przypadku instalacji fotowoltaicznej: zysk netto wyniesie 2 457 zł
Według poniższego wzoru obliczymy roczną stopę zwrotu:
(wartość końcowa – wartość początkowa) / wartość początkowa x 100%
Nominalny przyrost salda na lokacie bankowej zaowocował stopą zwrotu na poziomie:
[(25 000 zł + 602 zł) – 25 000 zł / 25 000 zł] x 100% = 2,4%
Całkowity zwrot inwestycji, rozumiany w tym przypadku jako “odzyskanie” równowartości zamrożonych w banku 25 000 zł, ale w postaci odsetek, zajęłoby bardzo dużo czasu.
100% / 2,4% rocznie = 42 lata!
Trudno tu jednak mówić o zwrocie inwestycji, gdy przez cały 2019 rok pieniądze stracą na wartości więcej, niż bank będzie nam to w stanie zrekompensować. Realna stopa zwrotu wyniesie 0%.
Decyzja o zakupie paneli słonecznych pozwoliła zredukować koszt początkowy inwestycji do kwoty 16 400 zł (z tytułu dofinansowania i ulgi podatkowej zostało nam w gotówce 8 600 zł z naszego budżetu wyjściowego). W przypadku zakupionych dóbr materialnych, problem inflacji jest już znacznie mniej dokuczliwy. Zainwestowana kwota bazowa ma teraz postać paneli słonecznych, a rok wolności od rachunków za prąd przynosi bardzo imponującą stopę zwrotu inwestycji:
[(16 400 zł + 2 457 zł) – 16 400 zł / 16 400 zł] x 100% = 15%
Gdyby każdy kolejny rok przynosił 15% zysk, inwestycja zwróciłaby nam się w ciągu 7 lat (100% / 15% rocznie = niecałe 7 lat). W świetle dostępnych już dziś informacji, można jednak spodziewać się jeszcze szybszej dynamiki zwrotu.
Prognoza zysku w perspektywie długoterminowej wydaje się jeszcze mocniej przemawiać na korzyść “zielonej” opcji. A to z racji wciąż rosnących cen prądu oraz jego ograniczonej skali produkcji, która wzrasta systematycznie i niewspółmiernie do zapotrzebowania. Przestarzałe polskie elektrownie polegające na węglu emitują dużo CO2, co z kolei jest obiektem surowej reglamentacji ze strony Unii Europejskiej.
Analitycy Credit Agricole wieszczą, iż rok 2020 rozpocznie się od 40% podwyżki cen prądu, liczonej rok do roku, która dotknie 35% odbiorców w Polsce. W obliczeniach czynionych na 2020 rok przyjmijmy niezmienną stopę inflacji oraz utrzymanie przez bank takich samych warunków oferty. To optymistyczne założenia, biorąc pod uwagę, iż w ostatnich latach oprocentowanie lokat konsekwentnie spada. Możemy zakładać, że kolejny rok oszczędzania – 2020 – przyniesie następujące wyniki:
W przypadku lokaty bankowej: najprawdopodobniej wciąż będziemy stratni
W przypadku instalacji fotowoltaicznej w portfelu zostanie nam:
– miesięcznie: 220 zł + 40% = 308 zł
– rocznie: 308 zł x 12 = 3 696 zł, a po uwzględnieniu inflacji i opłaty przesyłowej: 3 487 zł.
Odnosząc to do zainwestowanej kwoty bazowej, w kolejnym, 2020 roku, stopa zwrotu z instalacji fotowoltaicznej wyniosłaby:
[(16 400 zł + 3 487 zł) – 16 400 zł / 16 400 zł] x 100% = 21%
Przy założeniu stałej stopy zwrotu na poziomie 21% w każdym roku, całość inwestycji mogłaby się zwrócić już w niecałe 5 lat (100% / 21% rocznie = 4,8 lat).
W świetle przedstawionych faktów, moduły fotowoltaiczne wydają się być znacznie bardziej bezpieczną, stabilną i przyjazną finansowo opcją na mądre gospodarowanie pieniędzmi.